Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
W OGRÓDKU.


ANSGARY. Garson!... maluteczki kieliszek wódeczki...
GARSON. Pan dobrodziej czystą, gorzką, czy słodką?
ANSGARY. Czystą!... Czysta jest najzdrowsza, w innych znajdują się truci... (drzemie).
MAKARY (do Hilarego). Aha!... uważaj, uważaj!... Oto to właśnie jest nasz naczelnik Ansgary. Powiadam ci człowiek, jakich mało, z edukacją, sercem... porządny!
HILARY (do Makarego). Możebyś nas zapoznał, toby mnie on może protegował?
MAKARY. Bon, bon... dobrze!...
GARSON (do Ansgarego). Pan dobrodziej żądał czystej?
ANSGARY (budząc się). Aha!... dobrze moje dziecko (pije).
MAKARY (do Ansgarego). Moje uszanowanie panu naczelnikowi dobrodziejowi!
ANSGARY (do Makarego). Aaa... kochanemu panu referentowi!... Do stópek upadam...
MAKARY (biorąc pod rękę Hilarego). Pan naczelnik pozwoli sobie zaprezentować... Oto Hilary Bindasiewicz, mój kolega i przyjaciel... Razem chodziliśmy w Suwałkach do szkół, potem rozjechaliśmy się, a teraz znowu jesteśmy razem, bo jego przydzielili do Warszawy.
HILARY (kłaniając się). Eee... bo... to...
ANSGARY (do Hilarego z powagą). Bardzo mi przyjemnie poznać tak przyzwoitego młodzieńca!... Tak jest... Wiele słyszałem o panu i mam to przekonanie, że pan będziesz chlubą dla całego biura! (ściska Hilarego za rękę).
HILARY. Eee... he... (ogólne wzruszenie).
ANSGARY. No, a gdybyśmy też dla uczczenia nowej znajomości wypili coś?
HILARY. Owszem!... dlaczegóż boby nie?...
MAKARY. Ja myślę!...
ANSGARY. Garson!... Trzy maleńkie kieliszki czyściu-