Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Coprawda, lepiej późno niż nigdy, boć to przecież jutro mamy niedzielę.
Nic już nie mówiąc, weszliśmy do mieszkania, lecz o dziwy!... Franuś, który szedł pierwszy, zaledwie drzwi od pokoju otworzył, krzyknął przeraźliwie:
— Co to jest!... co to znaczy!... w moim domu Dorota z człowiekiem... tak... z człowiekiem orężnym, to jest z mężczyzną uzbrojonym!?...
— Proszę łaski pana — pytlowała Dorota — to my z bratem przyszlim odnieść bieliznę...
Spojrzałem. Na środku pokoju stał wyprostowany olbrzymiego wzrostu dragon. Próżno jednak dopatrywałem przy nim oręża; widocznie kuzyn nasz przez prędkość poczytał za uzbrojenie wielkie cynowe guziki i zardzewiałe ostrogi ładnie zbudowanego wojownika.
— Kto jesteś, łotrze! — groźnie zawołał Franuś, przyskakując do dragona.
— To mój brat... mój brat... — pytlowała już płaczliwym głosem Dorota.
— Tymachwiej Tymachwiejewicz Dudakow, riadawoj pierwawo eskadrona, dragunskawo połka... — rekomendował się tak po grubjańsku napadnięty kawalerzysta, ale nie dano mu skończyć:
— Jej brat!... jej brat!... ha! ha!... Jej bratem człowiek, nie znający tutejszokrajowego języka!... — wołał nawet w gniewie lojalny Franuś.
Nastąpiła chwila milczenia, w ciągu której Franuś biegał po pokoju jak opętaniec, dragon stał na środku według prawideł obowiązujących wszystkie lądowe i morskie armje całego świata. Dorota zaś roniła łzy gorzkie, rysując na stole wskazującym palcem lewej ręki, jakieś niezdecydowane figury. Wreszcie kuzyn nasz znowu wybuchnął:
— Cóżto? jeszcze stoicie oboje?... jeszcze?... won z mego domu i ty i ty, albo... was skopię nogami!...