Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc ojciec nie odda samowara?
— Nie oddam!... zresztą ja nie wiem, czego kto chce ode mnie?... Stanisław rozpuszcza plotki, a ludzie mu wierzą...
— Stanisław do mnie tylko mówił, nie do ludzi — odparł Ludwik.
— Ja tam nie wiem, do kogo on mówił! — wołał starzec, tyłem odwracając się do syna. — Plotki robić on umie, ale nie potrafi tego powiedzieć, żeby mnie tu nie więzili i żeby mi Zosię pokazali!... Może ją też w takiej samej ciupie trzymają, czy ja wiem? Może ją i zabili?...
— Zosia jest w szkole.
— A to dobrze! Nauczy się tam pomiatać ojcem i dokuczać mu. Oj! czasy teraz nastały... Ja, co prawda, czytać nie umiem, alem ojca szanował, pomagał mu, nie męczył, pod dozór nie oddawał, kropli wódki nie żałował...
Ludwik stracił cierpliwość.
— W tym miesiącu — rzekł — wydałem na ojca dwadzieścia rubli, za Zosię także płacę, sam też żyć muszę — ale ojciec o to nie dba i myśli tylko, aby nas wszystkich zgubić. Chce ojciec chodzić po mieście, ale niech tylko wyjdzie, to zaraz coś niedobrego zrobi, za co ja płacę. Dziś znowu... schował ojciec samowar... Nie pierwszy to figiel, ale chyba ostatni! Bóg widzi, że wydołać nie mogę; niechże się więc już raz skończy. Jutro przyjdzie policja i odda ojca do sądu, a jak sąd trzeci raz weźmie w ręce, to chyba nieprędko puści!...
— O, to mnie nastraszył!... — zawołał stary, wybuchając śmiechem. — Myśli, że ja się sądu boję... Cha!... cha!... ludzie! — krzyknął, biorąc się pod boki — to ja ukradłem samowar...
— Cicho, ojcze!... — zawołał Ludwik przerażony, chwytając go za rękę.
— Nie!... niech biorą do kryminału!... — krzyczał starzec coraz głośniej.
— Dam wódki!... — szepnął syn błagalnym tonem.