Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Alfons, rycerz bez trwogi, śmiało wszedł na schody, pewną ręką zadzwonił do przedpokoju i mierzonym krokiem pomaszerował do salonu, gdzie już zastał Zosię. Młoda osoba, zobaczywszy pana Alfonsa, jego włosy na skronie zaczesane i grobową fizjognomją, domyśliła się rozmowy poważnej.
Przywitawszy się, pan Alfons siadł na taborecie, odchrząknął i zaczął:
— Pani!... Przedewszystkiem racz być pobłażliwą, jeżeli słowa moje niedostatecznie odmalują treść uczuć i nie odpowiedzą doniosłości interesu... to jest... propozycji, którą ośmielę się przedstawić...
Zosia z niespokojną ciekawością patrzyła na niego.
— Już od lat kilku — ciągnął dalej — jak to pani zapewne niejednokrotnie dostrzegła... Już od lat kilku — poprawił się — przestałem być panem moich uczuć... Obecnie, przekonawszy się, że dłuższe ukrywanie tajemnicy przechodzi moje siły, odważam się błagać panią o jej rękę, której, sądzę, że mi nie zechcesz odmówić.
Pan Alfons otarł czoło chustką — Zosia siedziała jak na szpilkach.
— A teraz — zakończył — czekam wyroku pani...
Nastała chwila milczenia.
— Pewny jestem, że nie masz pani zamiaru doprowadzić mnie do rozpaczy... — dodał jeszcze Alfons, ani na chwilę nie tracąc nadziei.
— Niech pan raczy pomówić z moim bratem! — szepnęła zmieszana Zosia.
Pan Alfons wstał.
— Pozwoli pani — rzekł — że ze względu na ważność, jaką ma dla mnie ta odpowiedź, udam się po nią natychmiast, a tymczasem...
Pocałował Zosię w rękę i wziąwszy składany kapelusz, udał się do pracowni Ludwika.
O czem mówili, Zosia nie wiedziała. Pewnem jest jednak,