Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że stanąwszy skromnie za nimi, z budującą cierpliwością czekał, aż na niego przyjdzie kolej pożegnania...
Zosia jednak nie spieszyła się, i dopiero gdy młodzi ludzie byli już na progu przedpokoju, zbliżyła się do Sielskiego, i podając mu rękę, ze złośliwym uśmiechem spytała:
— Cóż, dobra była herbata?...
I powiedziawszy to, — pobiegła do starego hipokondryka.
Teraz dopiero spadł Jerzemu kamień z serca. Więc to był obrachowany figiel z jej strony?... No, kiedy tak, to już dobrze, chociaż — mogłoby być trochę lepiej! Przynajmniej on sam nie gniewałby się za to...
Tymczasem panowie Alfons i Józef wyszli na ulicę, pełni otuchy. Sądząc z ożywionych ruchów ich kapeluszy, Jerzy przypuszczał, że są bardzo zadowoleni i w duchu wyśmiewał ich ślepą zarozumiałość.
— Jednak ona żadnemu z was nie dokucza! — pomyślał. — Odtąd możecie podawać jej krzesła i przewracać nuty...
Po odejściu trzech konkurentów, Zosia oddaliła się do swego pokoju. Wtedy hipokondryk wystąpił na środek salonu, i patrząc z pod oka na Lachowicza, zawołał:
— Oho... ho!...
— Rozumiem! — rzekł Ludwik z uśmiechem — chcesz mi pan nawymyślać?...
— Naturalnie! — krzyknął starzec, chowając ręce do kieszeni. — Kto słyszał, ażeby taka młoda dziewczyna nie miała kobiecego towarzystwa?
Ludwik spoważniał.
— Sam to czuję, ale i cóż mam robić? Ożenić się?
— Głupi projekt!
— Innej rady nie widzę.
— No, więc jeżeli nie widzisz, to ja ci ją podam: weź starą Skulską do domu.