Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przerwał zadyszany, kilka razy odetchnął głęboko i mówił dalej:
— Dziś, kiedy powróciłem do domu, zastałem w drugim pokoju jakiegoś poczciwego pijaka, który mi, zapomocą mego własnego noża, biurko wyłamywał...
— Mój ojciec!... — krzyknął Lachowicz, zrywając się na równe nogi.
Roman skamieniał.
— Tak!... twój ojciec!... — ciągnął niemiłosierny triumfator. — Twój ojciec!... sam mi to powiedział...
— Gdzie on jest?...
— Śpi obecnie w komórce, z której niema wyjścia, i czeka na lokal w więzieniu! Najwyżej za pół godziny przyjdzie policja...
Lachowicz padł na krzesło, a Roman szepnął:
— Panie Jerzy!... żart za daleko posunięty... Nie godzi się...
— Nie godzi się aresztować złodzieja? — zawołał Sielski, wybuchając śmiechem. — A godziło się brać w niewolę duszę ludzką?... Godziło się zgangrenować ją tak, żeby jedyną dla niej rozrywką była myśl o zemście?.. Godziło się upodlić człowieka?...
Lachowicz ochłonął i odezwał się już prawie spokojnym głosem:
— Słuchaj, Jerzy!... Zrobisz, jak zechcesz, ale pierwej zastanów się nad tem, co ci powiem. Zgóry ostrzegam, że nie myślę cię prosić o litość; pragnę tylko objaśnić kilka faktów...
— Słucham! słucham!... Mamy czas... — odparł szyderczo Sielski.
— Człowiek ten, mój ojciec — mówił Lachowicz — był raz w więzieniu, potem żebrał, wreszcie rozpił się i dziś jest prawie obłąkany. W życiu mojem odegrał on smutną rolę, ponieważ codzień gotów był zrobić to, co dziś zrobił. Kiedym był ubogi, on pochłaniał cały mój zarobek, on był przyczyną,