Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani pewnie ciocia?... U nas była tu inna ciocia, ale ją przywiózł chłop, i ja jej nie chcę... Pani jest ciocia — prawda?...
— Nazywaj mnie czasem mamą... mamą chrzestną... — odparła dama, ledwie mogąc ukryć wzruszenie.
— Mama?... Dobrze!... Pani będzie drugą mamą... Czy można się przejechać?
— Piotrze — rzekła pani do stangreta — przewieź panicza.
Józio wnet znalazł się obok stangreta na koźle i dotykając rękoma lejców, objeżdżał wkoło podwórze. Wyobrażał sobie, że sam powozi i był zupełnie kontent.
Dama patrzyła na niego z dumą i zadowoleniem. Była szczęśliwą, myśląc, że w jej gnieździe zamieszka odtąd młode lwiątko.
Zimne okłady o tyle ulżyły Anielce, że można było wytłomaczyć jej, iż zaraz stąd wyjadą. Wiadomość tę przyjęła obojętnie i pozwoliła się ubrać.
Dama z pewnym rodzajem wstydu i żalu przypatrywała się jej garderobie, w części składającej się z bielizny źle upranej, w części — z łachmanów.
Gdy dzieci były już gotowe do podróży, bo Józio nic nie potrzebował zmieniać w swej odzieży, pani zawiadomiła karbowę, że — musi z niemi jechać.
— Przebierz się więc prędko, moja kobiecino, jeżeli masz w co, bo czasu tracić nie możemy — zakończyła pani.
Przerażona karbowa wybiegła szukać męża. Stał on pod chatą i ciągle przypatrywał się powozowi.
— Słyszysz, a dyć mi jaśnie pani jechać każą!... — zawołała z płaczem.
— Gdzie?
— Abo ja wiem gdzie?... Z dziećmi i tyle... O, nieszczęście ty moje!...
Dama, usłyszawszy lament karbowej, wyszła przed sień,