Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na grób to im damy ziemi, pludrzyskom, nawet darmo... Ale poco ony mają tu, między nas, włazić... ze swojem szwabskiem gospodarstwem!...
Delegaci znowu ukłonili się i ucałowali ręce pani. Po drodze powtórnie wstąpili do Gajdy, i tym razem Samiec pierwszy zabrał głos, mówiąc:
— Widzi mi się, moi ludzie, że dziedzic coś kręci, kiej nawet żonie nie powiedział nic o tem, że grunta sprzedaje. A to przecie jej wiano i, jak najstarsi ludzie mogą zapamiętać, nie jego ale onej ojcowie tu siedzieli...
— Na złe idzie! — mruknął Olejarz.
— Jużci, że tak — ciągnął Samiec. — Jeżeli on rodzonej żonie nic nie gada, tylo ze Szwabami rajcuje, to już źle. Szwabska go okpią, i choćby chciał się zrzucić ze sprzedaży, to mu nie dadzą.
— Cholera!... — zaklął Gajda.
— Ażebyśwa tak sami do niego pojechali? — spytał Grzyb.
— Nanic! — przerwał popędliwie Gajda. — Już on jak se postanowił sprzedać, to sprzeda, a nie sprzedałby ino wtedy, żeby same Niemce kupić nie chciały. Ja go znam! On mnie przecie dwanaście lat do roboty nie wołał, choć nieraz i jak było pilno!...
Odeszli zafrasowani gospodarze, a Gajda wystawał przed chatą. Potem, gdy już znikli we wsi, powlókł się ku budynkom dworskim.
Za płotem ogrodowym, naprzeciw tych budynków, na krzakach, aż szaro było od wróbli. Gajda obejrzał się, a widząc, że nikt nie patrzy, rzucił w krzaki kawał drewna.
Chmura wróbli zerwała się z wielkim szelestem, przeleciała mu nad głową i usiadła na dachach stodoły, stajni lub obory.
Chłop roześmiał się głucho. Podszedł kilkanaście kroków