Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z natury wcale odważna, usiłowała lękać się — przedewszystkiem szkaradnego uwodziciela pana Jana. Pragnęła otoczyć serce swoje moralną palisadą, a nawet w armaty uzbroić, zostawiając między fortyfikacyjnemi przyborami jedne tylko drzwiczki, przez które miał wejść — czuły, wierny i lubiący książki Saturnin.
Niekiedy marzyła, że wsparta na rękawie jego czarnego tużurka i wpatrzona w jego rzadkie faworyty, spotyka na ulicy pana Jana i — odskakuje od niego, jak od jadowitej gadziny.
Po takim objawie wstrętu uczciwej kobiety na widok rozpustnika nastąpiłby tkliwy, jeżeli nie wstrząsający opis walk, jakie z nim staczać musiała, chwil osłabień i triumfu — resztkami sił zdobytego. Marząc tak, pragnęła walczyć, słabnąć i triumfować. Na nieszczęście pan Jan więcej zajmował się obiadem, spaniem i cygarami (nie mówiąc już o majątkowych kłopotach), aniżeli dostarczaniem powodu do walk, słabnięć i triumfów dla kapłanki oświaty.
Pod wpływem tych marzeń panna Walentyna dokazywała dziwnych rzeczy. Czasami nie przychodziła na obiad. Innego dnia, przy kolacji, uparcie kryła wdzięki swoje za dużym, mosiężnym samowarem. Niekiedy przez całą noc paliła w swym pokoju światło, albo poważnie zastanawiała się nad tem, czy nie należy wołać o pomoc?... Wszystko robiła w dobrej wierze, sądząc, że chłód i milczenie dziedzica pokrywają jakieś niecne względem niej zamiary, i usiłując zapomocą swej anemicznej wyobraźni przewidzieć możliwe skutki napaści.
W napaść wierzyła tak silnie, jak ubogi szewc wierzy w główną wygranę, sfantowawszy się na kupno loteryjnego biletu.
— Bo i dlaczegóż nie miało być napaści? — pytała.
Pan Jan tymczasem, zrozumiawszy, że majątek wyślizguje mu się z ręki, postanowił bądźcobądź zatrzymać pannę Wa-