Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzały jedna o drugą, dyszle przechodziły między drabinki. Koń, któremu torbę z obrokiem zawieszono na głowie, napróżno usiłował schylić kark i chwycić trochę jadła. Trzymał tylko gębę w worku o kilka cali od paszy i ruszał niecierpliwie wargami, nie przestając być głodnym.
Inny, szczęśliwszy, zanurzył głowę w wozie, który stał przed nim, i z wielką uciechą wyjadał cudze siano. Jakiś łysy na grzbiecie gniadosz chciał naśladować ten przykład, i znęcony zapachem siana, nieustannie próbował zwrócić głowę do furmanki, stojącej obok. Lecz, ponieważ był ślepy na lewe oko, więc zamiast na siano, trafiał na pysk małej, złośliwej klaczki, która kwiczała, stulała uszy i płoszyła zębami kalekę.
Nadomiar niedoli, na zgłodniałe i zniecierpliwione zwierzęta spadł rój much. Z wielką zaciętością uprzykrzone owady rzucały się do oczu, pysków i nozdrzów, pobudzając wielkie, lecz spętane ofiary do podrzucania głowami, bicia kopytami w ziemię i machania ogonami, co się jednak nie na wiele przydało.
Tylko wysunięty naprzód konik siwy, któremu czas wyżłobił nad oczyma głębokie jamy, a praca starła boki i powykręcała nogi przednie, stał spokojnie, przymknąwszy oczy, jakby drzemał. Może śnił mu się żłób, pełen czystego owsa, albo te szczęśliwe, lecz krótkie dnie, kiedy jako źrebak biegał swobodny po bujnem pastwisku, zalecając się do młodych klaczek, które, niestety! w wieku dojrzałym miały mu całkiem zobojętnieć.
Sień i karczma pełne były ludu. Kilka dziewuch, wychyliwszy głowy z poza futryny, śmiały się i wdzięczyły do parobków, stojących za progiem, którzy chwytali je za ręce i usiłowali wyciągnąć z izby, z pod czujnego oka matek. Na prawo, obok komina i pieca, na ławie i około niej cisnęły się mężatki. Na lewo i wprost drzwi, za wielkiemi stołami na krzyżujących się nogach, były długie ławy zapełnione gospo-