Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Malu!... malu!... maluśki!... — któremu odpowiedziało wesołe chrząkanie prosięcia.
Karusek podniósł uszy. Anielka, zapomniawszy o swych medytacjach, jednym skokiem stanęła na ławce i rozejrzała się.
Za ogrodzeniem parku ciągnął się gościniec do miasteczka. Zdaleka widać było furę, otoczoną tumanem kurzu, w którego kłębach iskrzyły się promienie słońca. Bliżej — szło dwu ubogich Żydków.
Jeden niósł jakiś duży przedmiot w szarej płachcie, drugi kiwające się buty na lasce.
Jeszcze bliżej, między konarami drzew i dygoczącemi liśćmi, tuż naprzeciw białych kominów dworu, stała chata włościanina Gajdy, a przy niej dziewczynka w grubej koszuli.
Siedziała ona na ziemi i okruchami chleba karmiła spore prosiątko. Potem wzięła ciągle chrząkające prosię na kolana i bawiła się niem jak pieskiem.
Na Anielkę szczególna ta grupa wywierała taki wpływ, jak żelazo na magnes. Zeskoczyła z ławki, zeszła ze wzgórka, ale po chwili — zatrzymała się.
Gajdę, właściciela chaty, bardzo nie lubił ojciec Anielki. Wieśniak ten był niegdyś jego parobkiem i mieszkał w domu, którego później stał się posiadaczem, nieprawnym — jak mówił ojciec. Za to nie brano go nigdy na robotę do dworu, a że Gajda miał mało gruntu, więc często na terytorjach swego niegdyś chlebodawcy dopuszczał się nadużyć.
Od kilkunastu lat ojciec Anielki i Gajda pasowali się z sobą. Zniecierpliwiony dziedzic chciał już kupić grunt Gajdy, byle pozbyć się niewygodnego sąsiada; ale wieśniak ani słuchał podobnych propozycyj. Nie było prawie miesiąca, żeby Gajdzie nie zajęto krowy, konia albo świni do dworu. On wówczas chodził ze skargą do gminy, odbierał bydlę na mocy wyroku, albo wykupywał je. Dziedzic mówił, że Gajda