Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych szaro, które należało utrzymać w karbach porządku aż do uderzenia dzwonka. Marzyła, że ciżba istot młodych, chcących wybiegnąć na ogród, tłoczy ją ze wszystkich stron; ona zaś opiera się żywym falom piersi i rąk ze spokojem i siłą granitu. Ta walka dręczyła ją, lecz zarazem napełniała duszę niewymowną słodyczą. Panna Walentyna czuła, że oczekując na dzwonek, wbrew własnej chęci i porywom młodości aż stu dziewczynek, słucha potężniejszego nadewszystko głosu — obowiązku.
Jeszcze minuta...
Za oknem słychać ciche skomlenie psa, który zwykle o tej porze bawił się z Anielką. Dziewczynka tarła niespokojnie rączki, spoglądając to na zegar, to na wydętą przez wiatr firankę, ale — siedziała.
Nareszcie — zamknięty w wysokiej, ciemno-żółtej szafce zegar, pokazujący dnie, godziny i sekundy, wydzwonił naprzód cienko i prędko cztery kwadranse, potem grubo i powoli — godzinę piątą.
— Możesz złożyć książki — rzekła nauczycielka, i powstawszy z krzesła, wysoka, nieco pochylona, ociężałym krokiem zbliżyła się do komody i wzięła z niej szklankę zimnej kawy, przykrytej spodkiem, na którym roiły się muchy ciekawe i głodne.
Anielka w jednej chwili zmieniła się do niepoznania. Figlarny uśmiech odsłonił jej białe i drobne ząbki, oczy przybrały ciemno-zielonawą barwę i zdawały się sypać iskry. Obiegła parę razy stół, nie wiedząc co pierwej chować; potem skoczyła do drzwi matczynego pokoju, lecz wnet powróciła do książek i pochylając na bok główkę z odcieniem prośby w głosie, spytała:
— Czy mogę puścić tu Karuska?...
— Ponieważ rodzice pozwalają ci bawić się z nim, więc i ja nie bronię — odparła dama.
Anielka, nie słuchając dokończenia, zawołała: