Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem dziewczynki chodziły po ogrodzie poważnym krokiem, ani myśląc o skakaniu przez sznur, tylko szepcząc coś między sobą. Nagle Lonia zatrzymała się i rzekła głosem bolejącym:
— Wiesz, Zosiu, taki mam apetyt na czarne jagody... Aż mi pachną...
— To ja zaraz przyniosę — odezwałem się z pośpiechem. — Znam w lesie jedno miejsce, gdzie jest ich bardzo dużo.
— Będziesz się fatygował?... — odpowiedziała Lonia, obrzucając mnie melancholijnem wejrzeniem.
— Cóżto szkodzi? Niech idzie, kiedy chce — wtrąciła Zosia.
Poszedłem tem śpieszniej, że mi już w ogrodzie zaczynało być duszno wobec tylu grymasów. Mijając kuchnią, usłyszałem, że panienki śmieją się, a gdym od niechcenia zajrzał przez parkan, spostrzegłem, że w najlepsze skaczą przez sznur. Widać, że tylko wobec mnie zachowywały tak uroczyste miny.
W kuchni był piekielny hałas. Matka Walka płakała i klęła, a stara Salusia wymyślała jej za to, że Walek stłukł talerz.
— Dałam mu — jęczała pomywaczka — temu hyclowi talerz, żeby se wylizał, a on, podlec, buch! go na ziemię i jeszcze uciekł. Oj! jeżeli ja cię dziś nie zabiję, to mi chyba ręce i nogi odejmie...
A potem wołała:
— Walek!... chodź mi tu zaraz, psia wiaro, bo z ciebie będę pasy darła, jak wnet nie przyjdziesz.
Zrobiło mi się żal chłopca i chciałem załagodzić sprawę. Pomyślałem jednak, że mogę zrobić to samo, wróciwszy z lasu, bo Walek chyba dopiero w nocy pokaże się w kuchni, i — poszedłem w swoją stronę.
Las był odległy od folwarku na jakie pół godziny drogi,