Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piec miał dużo swobodnego czasu i, jakem sam doświadczył, używał go w sposób niekoniecznie przyjemny dla innych.
Walek nigdy nie miał ojca, za co wszyscy dokuczali jego matce, kobiecie nieco popędliwej. Na przycinki służby pomywaczka odpowiadała krzykiem i wymysłami, a że jej to widać nie wystarczało, więc resztę — odbijała na Walku.
Jeszcze chłopiec pełzał na czworakach i miał koszulę zebraną w węzeł na karku (co robiło taki efekt, jakby jej wcale nie posiadał), a już nazywano go znajdą.
— Tyś go znalazł?... — zapytywała wtedy matka i krzyczała dalej:
Ażeby was Bóg skarał za moją krzywdę!... Ażeby wam ręce i nogi!... Ażebyś ty sczezł, psia wiaro!...
Ostatnie życzenie odnosiło się do Walka, który, bezpośrednio potem, otrzymywał kopnięcie nogą poniżej owego węzła z koszuli. Dzieciak, dopóki był głupi, odpowiadał na taki poczęstunek rzewnym płaczem. Ale gdy nabrał rozumu, co nastąpiło dość prędko, wówczas milczał jak trusia i właził pod tapczan, za wielki szaflik, w którym świniom jeść dawano. Widocznie nie chciał być oblany ukropem, jak mu się to raz zdarzyło.
Bywało i tak, że Walek przesiadywał pod tapczanem całe godziny, dopóki nie zeszli się ludzie na obiad, albo na wieczerzę. Czasem, widząc głowę dziecka, wytkniętą z pod tapczanu, i jego oczy, w których błyszczały łzy niedawnego bólu i — ciekawość do klusków, pytali parobcy matki:
— A temu nie dacie, coście go zdybali w kartoflach?
— Bodaj on z tobą gryzł ziemię! — odpowiadała rozdrażniona kobieta, i choć poprzednio miała zamiar nakarmić Walka, teraz nie dała mu jeść.
— Przecież tak nie można, żeby chłopak, choć znajda, zdychał z głodu — reflektowały ją inne baby.
— Właśnie, że zdechnie naprzekór wam, kiedy tak wydziwiacie!...