Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klasę, przekonywałem się, że żaden nie przystałby do moich dzisiejszych usposobień.
Niekiedy z głębi mojej duszy wynurzał się smutny cień zmarłego Józia i opowiadał mi rzeczy nieznane, głosem cichszym aniżeli powiew letniego wiatru. Wtedy ogarniała mnie jakaś rzewność, i tęskniłem, ale sam nie wiem do czego... Gdy raz, pod wpływem takich przywidzeń wałęsałem się po zarastających trawą ścieżkach parku, zabiegła mi niespodzianie drogę siostra Zosia i zapytała:
— Dlaczego ty się z nami nie bawisz?
Zrobiło mi się gorąco.
— Z kim?...
— A ze mną i z Lonią.
Pozostanie wieczną zagadką, dlaczego w tej chwili imię Loni pomieszało mi się z widziadłem Józia, i dlaczegom się zaczerwienił tak, że mnie twarz piekła i pot wystąpił na czoło.
— Cóżto?... nie chcesz się z nami bawić? — pytała zdziwiona siostra. — Na Wielkanoc był tu jeden uczeń z trzeciej klasy i wcale się tak nie pysznił jak ty. Po całych dniach chodził z nami.
I znowu bez powodu uczułem nienawiść do owego trzecioklasisty, któregom nigdy nie widział. Wreszcie odpowiedziałem Zosi tonem opryskliwym, choć w sercu nie miałem do niej urazy.
— Ja nie znam tej Loni.
— Jakże nie znasz? Czy nie pamiętasz, jak za nią wybiła cię tamta guwernantka? A czyś zapomniał, jak Lonia płakała za tobą i prosiła, żeby ci nic złego nie robili, kiedy spaliła się ta... obórka?...
Naturalnie, żem wszystko pamiętał, a najlepiej samą Lonię; muszę jednak wyznać, że mnemoniczne zdolności siostry rozgniewały mnie. Wydało mi się rzeczą nieodpowiednią god-