Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A rodziców masz?
— Mam, ale tatko jest w biurze, mama na lekcji, a Kazimierzowa wyszła po bułki.
— Aha! — rzekł gość. Pogłaskał malca i dodał — Zagrajno przy mnie.
Adaś trochę drżał, ale, przyzwyczajony do posłuszeństwa, zasiadł do klawikordu. Z początku mylił się raz za razem, lecz wkrótce zapanował nad nim duch sztuki, a może i oryginalność położenia. Wpadł więc z jednej ostateczności w drugą i przez kilkanaście minut grał wobec gościa, jak nigdy przedtem. Pierwszy obcy i życzliwy słuchacz stał się dla niego nowym bodźcem, spotęgował w nim siły i natchnienie.
Po próbie, gość zapytał chłopca o lata, o nazwisko rodziców i serdecznie pożegnawszy go, powlókł się o piętro wyżej, do introligatora.
— Wielki artysta... wielki artysta... — szeptał na schodach.
Los przyszłego muzyka był zdecydowany; amator zainteresował się nim. Nie był to bogacz, ale człowiek zamożny i posiadający niejakie stosunki. Ojcu Adasia wyjednał w biurze podwyżkę pensji o kilkadziesiąt rubli na rok, matce wyszukał dwie nowe lekcje na tydzień, po pięć złotych każda, małego zaś artystę wprowadzał w świat i płacił za niego wpisy szkolne.
Adaś skończył wprawdzie gimnazjum, lecz niewiele skorzystał z nauki. Był to dla niego rodzaj pańszczyzny, którą odrabiał, gdyż lękał się utracić łask protektora. Co roku przechodził z klasy do klasy, ale ani historja, ani literatura, ani matematyka, ani nauki przyrodnicze nie zostawiły śladów w jego umyśle. Nie rozumiał nawet, w jakim celu wbijają mu w pamięć tyle nazwisk i formuł, którym nic podobnego nie spotykał na świecie. Świat bowiem przedstawiał mu się tylko z jednej strony, jako niewysychające źródło tonów czystych