Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poszedł won, ty gadzino! — krzyknął wójt — i niech ci moja krzywda bokiem wylezie...
Teraz Moszek i Abraham grzecznie ukłonili się wójtowi, zwolna odeszli ku drzwiom, i gdy już stanęli w progu, Moszek zawołał do Wicka:
— No, chodź ty, Wicek, z nami, kiedy ciebie twój ojciec wypędził. A na drugi raz nie buntuj się, nie chowaj tego, co znajdziesz, i na nas plotek nie rób...
— Nie idź z tymi złodziejami, bo ci duszę zgubią! — upomniał go wójt.
— Wicek, chodź, mówię ci ostatni raz! — zawołał Moszek.
— Weź się lepiej do uczciwej roboty, a od nich odczep się! — mówił wójt.
Wicek wahał się, myślał i wreszcie — poszedł za Żydami.

Kiedy wkrótce potem wrócił wójt do domu, był żółty jak marchew i płakał jak dziecko za swojemi stoma rublami. Żona z początku krzyczała na niego, ale widząc, że jest źle, położyła go do łóżka i rzekła:
— No, nie płacz, Szymku!... Dam ci na zrzucenie, to ci ulży...
— Kiej to bardzo paskudnie — odparł wójt.
— Nic ci nie będzie... Magda! a przeciągnij ta piórko przez cybuszek...
I znowu powtórzyła się operacja łaskotania wójtowskiego gardła kaczem piórem, umazanem szmelcugą.
Wójt zakrztusił się jak nigdy, ale z dobrym skutkiem.
— Cóż, lżej ci? — spytała go żona.
— O, lżej!...
— No, to teraz wyśpij się, a jutro podaj się do dymisji. Ciebie jeszcze zagryzą, na tem wójtostwie...