Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nim dosięgnął dna, już go wyrzuciło na wierzch. Wicek drugi raz popłynął, drugi raz zanurzył się, schwycił garść błota, ale skrzynki nie znalazł.
Woda odrzuciła go powtórnie. Dotarł do brzegu i zaczepiwszy ręką o zwieszającą się wierzbę, chwilę odpoczął. Potem znowu dał nurka i szukał skrzynki ze wściekłą zawziętością. Zdawało mu się, że jeżeli nie znajdzie klejnotów, sam się raczej utopi, ale takiej okazji, jedynej w życiu, z rąk nie wypuści.
Szalona praca jego, przerywana krótkiemi wypoczynkami, trwała z pół godziny. Niekiedy wir chwytał go tak, że zmęczony kontrabandzista nie mógł mu się oprzeć i szedł na dno, wywracając koziołki. Niekiedy, kręcąc się w głębinie, nie mógł zapanować nad płucami, łaknącemi powietrza, a wówczas zalewała go woda. Raz, zdawało mu się, że już tonie...
Pomimo to nie dał za wygranę, ale wciąż nurzał się i szukał w rozmaitych miejscach, nie robiąc przytem najmniejszego hałasu, nie oddychając nawet silniej. Nareszcie, po rozpaczliwej walce, odpłynąwszy kilka kroków z biegiem rzeki, znalazł skrzynkę!...
I tym razem mało, że nie utonął; szczęściem, znalazł w brzegu raczą jamę, zanurzył w niej rękę i wydobył się z wiru. W tak niewygodnej pozycji odpoczął, przyciskając drugą ręką skrzynkę z klejnotami do piersi.
Radość ze znalezienia takiego skarbu prawie pozbawiła go zmysłów. Chciał gdzieś uciekać, na kraj świata, gdzieby go ludzkie oko nie dojrzało, tam dopiero otworzyć skrzynkę, sprzedać klejnoty czy zegarki i zostać wielkim panem!...
Tymczasem woda odpłynęła mu z uszu, i Wicek usłyszał szmer... Wytężył oczy... Nad brzegiem, w tem samem miejscu, gdzie kontrabandzista złożył swoje odzienie, chodzi w tej chwili objeżczyk!
Wicek struchlał, prawie obumarł z wielkiej bojaźni... Czyżby go odkryto?...