Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swoim niebezpiecznym towarem, postanowili uciec do Królestwa.
Na nieszczęście, żandarmerja pruska zawiadomiła o wypadku tutejszą straż pograniczną, i na biednych złodziei z dwóch stron urządzono obławę.
Ale tych szczegółów Wicek nie znał. Słyszał on tylko od „swoich“ o wielkiej kontrabandzie i nie mogąc w niej przyjmować czynnego udziału, chciał przynajmniej zobaczyć: co z owego polowania wyniknie?
Czekał więc nad rzeczką, leżąc bez ruchu, parę godzin. Głosy objeżczyków i pruskich żandarmów ucichły, a Wicek zdrzemnął się.
Wtem, około północy, usłyszał w oddaleniu wielki hałas. Galopowały konie, brzęczały pałasze, padło nawet kilka strzałów... Zawierucha ta, jak nagle zerwała się, tak i nagle ucichła. Jezdni pocwałowali w inną stronę, a nad łąką znowu głębokie milczenie zaległo.
Z tych ciemnych i chaotycznych wypadków Wicek wyprowadził dziwny wniosek.
„Widać — myślał — że koledzy szwarcowników odciągnęli straż w inną stronę, a więc... tędy przejdzie kontrabanda!...“
I jakby w odpowiedzi na swój domysł, może w odległości stu kroków, usłyszał prędki bieg dwu ludzi. Byli obaj zadyszani i biegnąc, rozmawiali ze sobą po niemiecku, ale o czem?... Wicek nie rozumiał, ani nawet dobrze słyszał.
— Rzućże to! — mówił jeden z uciekających.
— Ale dajże spokój! — odparł drugi. — W tem pudle jest proch i mieszanina piorunująca. Niech uderzy o ziemię, to nas na kawałki rozerwie, a przynajmniej ściągnie nam na kark całą brygadę żandarmów.
— Więc połóż lekko na ziemi.
— Nie głupim! W dzień znajdą pakę, a jeżeli nas złapią, to odrazu będą mieli dowód.