Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 02.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiono, że na posterunku złożył ktoś zeznanie, dotyczące bardzo ważnej kontrabandy.
Mówiono, że skutkiem tego czujność na granicy ma być wzmocniona i patrole zdwojone.
Uradzono wreszcie, ażeby ostrzec wszystkich „swoich.“ Tamci zaś, którzy dziś mieli przenosić, czy przewozić kontrabandę, niech łamią kark!... Oni bowiem nietylko nie byli nikomu znani, ale jeszcze nie chcieli odwoływać się do pomocy nikogo ze „znanych.“
Domyślano się, że denuncjacją na owych intruzów zrobił któryś ze „swoich,“ widocznie pod wpływem poczucia solidarności i obawy, ażeby nowa a tajemnicza spółka nie popsuła interesów dawnej.
Ale Moszek Cymes, śniady brunet, który miał sklep norymberski, i jego brat, rudy i blady Abramek, który nic nie miał, nie słuchali dalszych wniosków, wyprowadzanych z zasadniczej wiadomości. Oni, ledwie zobaczyli strażników, zaraz wyszli przed sklep i zaczęli kpinkować ze swych sąsiadów bardzo dowcipnie, choć serca uderzały im bardzo prędko. Dowiedziawszy się zaś, że z powodu jakiejś wielkiej kontrabandy dozór ma być zwiększony, obaj zniknęli ze sklepu, pozostawiając w nim swoją siostrę, Ruchlę.
Przed zniknięciem jednak zabrali z za szafy duży tłomok, owinięty w płachtę, i przez podwórka i tylne ulice pobiegli do mieszkania swego ojca.
Stary Cymes zajmował dużą izbę, podzieloną przepierzeniem na dwie części. Tam, gdzie było okno, siedziała jego sędziwa żona i robiła pończochę.
Za przepierzeniem zaś, w mało oświetlonym alkierzu, leżał na łóżku sam Cymes, od paru łat sparaliżowany.
Ledwie ukazali się bracia ze swoim tłomokiem, aliści oboje rodzice poczęli im od ostatnich słów wymyślać. Matka za to, że onegdaj, w dzień szabasu, widziano ich palących fajki —