Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy może i pana naciągnął? — spytał naodwrót popędliwy nieznajomy.
— W tej chwili wziął ode mnie dwieście rubli...
— Cha! cha!... — zaśmiał się przybysz. — To on tu już nie wróci. Ale ja znajdę go w knajpie...
I wybiegł, wywijając kijem w sposób znaczący.
Pan Furdasiński stał odurzony. Był już nędzarzem, miał niecałe dziesięć rubli... Nim jednak zdążył zebrać myśli, wbrew przewidywaniom człowieka z dużym kijem, ukazał się — właściciel kantoru. Uśmiechnięty, nucił coś pod nosem.
— Cóż, curriculum vitae skończone? — zapytał pana Furdasińskiego. — Musisz pan zaraz objąć swoje obowiązki i posiedzieć tu do trzeciej, gdyż wypadł mi nagły interes do hipoteki.
— A moje dwieście rubli? — rzekł ostro pan Furdasiński.
— Pójdą na kaucją — odparł najspokojniej dyrektor kantoru.
— Bóg zapłać! — odparł pan Furdasiński. — Był tu dopiero ktoś u pana, także po kaucją... Szuka pana po całem mieście i nazywa oszustem... Oddaj mi pan moje dwieście rubli, to ostatni grosz...
Dyrektor oburzył się.
— Słowo honoru daję, że to jakiś intrygant chce mi oficjalistę zbałamucić. Ale nie wierz pan tym plotkom!... Słowo honoru...
— Żądam moich dwustu rubli — mówił do głębi wstrząśnięty pan Furdasiński. — Jeżeli mi nie oddasz, zawołam policji...
Dyrektor odrazu zmienił ton.
— Fiu! kochanku — zawołał — toś i ty taki dobry, jak inni! Masz niby to poczciwą minę, a grozisz policją?... A gdzie dowód, żeś mi dał pieniądze?... Jeżeli ja jestem łotrem, który nie zasługuje na ufność, to trzeba mieć kwit...