sto upominał dziedzica, radząc mu, aby się jak najrychlej żenił.
— Myślę o tem — odparł pan Furdasiński. — Właśnie kupiłem meble.
Marszałek spojrzał z pod oka na fotele, obite amarantowym aksamitem, i na fortepian Bechsteina, okryty warstwą kurzu, i rzekł:
— No tak, meble!... Ale niepotrzebnie karmisz tyle służby w domu.
— A cóż, mam ich wygnać? Przecież na nas, na obywatelstwie, ciąży obowiązek dostarczania ludziom pracy, ażeby nie kradli.
— Te wędrówki do Paryża także nanic — mówił marszałek.
— Co też marszałek baje! Cóżbym ja był za Polak, żebym choć raz na kilka lat nie zajrzał do Paryża?... Paryż to jak Warszawa i Kraków.
— Wiedeńska wystawa także zjadła sporo grosza...
— Obywatel u nas nie może być tylko rolnikiem — odpowiadał pan Furdasiński. — Musimy badać przemysł.
— No, ale Monaco...
— Wszystko na świecie trzeba poznać! — przerwał mu młody dziedzic i zbliżywszy się do okna, w którem wisiała klatka ze szpakiem, zagwizdał walca Straussa.
Pojętny ptak pochwycił natychmiast melodją, lecz urwawszy ją w połowie, odśpiewał kilka taktów: „Rachelo, kiedy Pan...“ a zakończył: „Gdyby rannem słonkiem.“
Ponieważ młody dziedzic nie zmieniał trybu życia, więc majątek topniał z godną podziwu szybkością. Nawet marszałek stracił serce do syna swego przyjaciela i oświadczył publicznie, że nigdy nie miał zamiaru przyjąć go za swego zięcia, a jeżeli wstępował do Furdasówki, to tylko przez pamięć dla ś. p. sędziego. Przytem robił coraz surowsze wymówki młodemu panu i co kilka zdań powtarzał:
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/160
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.