gdybym odpychał to szczęście, lub rujnował je niecierpliwością...
Na drugi dzień został przez panią Welt zaproszony na obiad. Przed wyjściem przypomniał sobie ubogiego studenta i posłał mu pieniądze wraz z krótkim listem, który podług niego był bardzo przyjacielski, w istocie zaś wskazywał oziębłość i roztargnienie.
Od tej pory los jego był już zdecydowany. Do żony pisywał listy coraz rzadziej, donosząc jej o powikłaniu interesów, u bankierowej zaś bywał coraz częściej i dłużej. Wierny jednak zasadzie cierpliwości, zadawalniał się rozmową, uściskiem ręki i spojrzeniami, które codzień stawały się bardziej rozmarzone i namiętne.
Niekiedy zdawało mu się, że nowicjat jego trwa zbyt długo. Wówczas próbował być śmielszym, lecz pani Welt jednocześnie stawała się ozięblejszą. Władysław szalał. Bywały chwile, że chciał wracać do Warszawy, lecz postanowienia jego prędko słabły i mówił:
Jeszcze jeden dzień... ostatni!...
Była już połowa maja. Bankier naglił żonę do powrotu, i pani Amelja coraz częściej poczęła o tem wspominać.
— Jeszcze jeden dzień tylko!... — prosił Wilski.
— Masz pan racją — odpowiedziała i znowu zostawali.
Interesa były już ukończone, dobra po nieboszczyku sprzedane, gotówka w rękach Władysława, ale on o to nie dbał, dla niego cały świat skupiał się w gabinecie bankierowej, a całe życie streszczało się w tej jednej myśli:
„Jeszcze jeden dzień!...“
Miljonowy spadek był złotą nicią, po której do duszy jego wkradła się straszna choroba. Wiedział o niej, rozumiał, że się z niej uleczyć potrzeba, i czuł, że się uleczy, ale kiedy?...
Przeklęte szczęście!
Pewnego dnia odebrał dwa listy z Warszawy.
Jeden był z pieniędzmi i pochodził od ubogiego studenta.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/114
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.