Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Władysławowi głowa pałała, pulsa biły jak młoty. Otworzył lufcik i odetchnął głęboko. Na dworze była noc i cisza, w jego pokoju dogorywała lampa.
Gdy odwrócił głowę, zdawało mu się, że wśród pomroki niknie przeciwległa ściana pracowni, odsłaniając przed jego oczyma wykwintny buduar, pełen bogatych sprzętów i upajającej woni. Na fotelu, pokrytym ciemno-zielonym aksamitem, siedziała, a raczej leżała kobieta z głową odrzuconą wtył, z przymkniętemi oczyma i wyrazem zachwytu na śniadej twarzy.
— Mów cokolwiek! — szeptało widmo. — Niech usłyszę głos twój...
— Ach! ach! — rozległ się jęk w pokoju Helenki.
Wilski wybiegł tam.
— Co ci jest, Heluniu?... — zawołał.
— To ty, Władziu?... Nic... śniło mi się coś, zresztą nie wiem...
— Może nasze miljony? — spytał z uśmiechem.
Nie odpowiedziała nic i zasnęła znowu.

V. PIERWSZE KROKI.


Szatan i obłęd panują zawsze w nocy; dzień jest ojcem zdrowego sądu. Wilski z rana wstydził się wczorajszych przywidzeń i myślał spokojnie o obowiązkach, których nikt wprawdzie nie mógł mu narzucić, lecz które tkwiły w jego duszy.
Głos rozsądku i sumienia przypominał mu ludzi, od których doświadczył dobrodziejstw, i projekta, które obecnie mógł wykonać. Wstał trzeźwy, ubrał się szybko i wyszedł do biura telegraficznego, aby donieść o swej fortunie Grodzkiemu i wezwać go na wspólnika.
Do czego na wspólnika? — jeszcze nie wiedział.