Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja przecie sam zapłacę, jak się ożenię z Orzechowszczanką — odparł Jasiek.
— Chorobę zapłacisz!... Niedoczekanie twoje!... — jęczał stary.
— Ha, kiedy tak — rzekł rozgniewany sołtys — to chodź, Jasiek, do sądu. Tyś nas kradł nie na żarty, i ja z tobą nie będę żartował. Zabieraj się!
I ujął olbrzymiego chłopca pod rękę.
— Tatku, zmiłujcie się!... przeciem ja u was jeden — biadał Jasiek.
Stary Grzyb kolejno spoglądał to na syna i Grochowskiego, to na Ślimaka.
— A tożeście, tatku, skąpi!... Za marny grosz gubita mnie na całe życie! — mówił Jasiek.
— Widzisz, że ci rura zmiękła — drwił sołtys. — Pamiętasz, jakeś przy kancelarji ciągnął cygar i kpinkował, że mnie okradną?... Ja zaś gadałem, że nie okradną, i stanęło na mojem, a ty teraz płaczesz jak baba. Kpinkujże se... No, chodź. Zobaczymy, czy twój ojciec nie dopędzi nas w drodze.
— Zara, zara!... — odezwał się Grzyb, widząc, że sołtys naprawdę ciągnie chłopca do sanek.
Odchodzący zatrzymali się. Grzyb skinął na Ślimaka, i obaj odstąpili do szopy.
— Ja wam cosik poradzę, kumie — zaczął Grzyb zniżonym głosem. — Jeżeli między nami ma być sąsiedzka zgoda, to wiecie, co zróbcie...
— Bo jo wiem? Skąd jo mogę wiedzieć?
— Ożeńta się z moją siostrą.
— Z Gawędziną? — zapytał Ślimak.
— Jużci. Wy wdowiec i ona wdowa, wy macie dziesięć morgów, a ona piętnaście, i jest bez dzieci. Ja wezmę jej grunt, bo dotyka mego, a wam oddam piętnaście morgów z części Hamera, i będziecie mieli dwadzieścia pięć morgów w jednym kawałku.