Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy dopiero Ślimak cofnął się na oświetlone podwórko, ciągnąc za sobą ławę. Odniósłszy ją pod szopę, chciał jeszcze wrócić się po stół. Nagle spojrzał na stodołę i — skamieniał. Z wnętrza stodoły także poczęły wydobywać się płomienie i lizać śnieg na dachu. Obok budynku stała Zośka, wygrażając pięściami i krzycząc na całe gardło:
— Macie, Ślimaku, podziękowanie za moją dziewuchę!... Teraz wy zmarniejecie, jak ona!...
Pobiegła ku jarom i wdrapawszy się na wzgórze, poczęła przy blasku ognia tańcować i klaskać w ręce.
— Pali się!... pali się!... — wołała.
Ślimak zakręcił się na miejscu, jak postrzelone zwierzę. Potem zwolna poszedł do szopy, usiadł na kłodzie i zasłonił twarz rękoma. Nie myślał o ratunku, widząc w tem początek kary boskiej za śmierć Owczarza i znajdy.
— Wszyscy zmarniejemy! — mruknął.
Już oba budynki paliły się, jak słupy ogniste, aż mimo mrozu Ślimakowi w szopie było gorąco, i śnieg zaczął tajać na podwórku, kiedy od kolonji Hamera doleciał go krzyk i tętent. To Niemcy biegli mu z pomocą.
Wnet na podwórzu zaroili się parobcy, baby, dzieci z wiadrami i bosakami, przytoczyli nawet ręczną sikawkę i uszykowawszy się we dwie gromady, pod komendą Fryca Hamera zaczęli rozrywać ściany budynków i zalewać pożar. Szli w ogień jak na tańce, śmiejąc się i wyprzedzając; odważniejsi wdrapywali się z toporami na niezajęte części stodoły, a baby i dzieci znosiły wodę z rzeki.
Na wzgórzu ukazała się znowu Zośka.
— Zmarniejeta, Ślimaku, choć was Niemce wzięły w opiekę!... — krzyczała, wygrażając pięściami.
— Kto to?... Co to?... Łapać ją!... — zaszemrali koloniści. — Dwu bliższych pobiegło na wzgórze, ale Zośka skryła się w jarach.
Fryc Hamer zbliżył się do Ślimaka.