Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj mi gęsie pióro... — rzekł do Jędrka.
Osłupiały chłopak, zamiast odpowiedzi, wzruszył ramionami.
— Więc daj trzcinę, albo jaką rurkę...
— Niema tu nijakiej rułki — mruknął Jędrek.
Bakałarz obejrzał Staśka i kazał odejść matce. Posłuszna, cofnęła się na środek izby i z otwartemi ustami, niekiedy szlochając, patrzyła. Stary wysunął ławę, zdjął ze Staśka przemoczoną koszulę, a następnie siłą wydobył mu język.
— Jezu! co on wyrabia... — mruknęła matka.
Ślimak od czasu do czasu zaglądał z podwórza przez okienko; ale wnet cofał się, nie mogąc patrzeć na blade ciało syna.
Teraz bakałarz, ułożywszy wzdłuż bioder ręce Staśka, podniósł je do góry, aż poza głowę, a potem znowu przeprowadził ku biodrom. Znowu je podniósł, znowu opuścił, i tak podnosił i opuszczał, ażeby tym ruchem wywołać w dziecku oddech. Ślimak przypatrywał się z za okna, osłupiały Jędrek stał pod kominem, matka szlochała. Wkońcu, nie mogąc zapanować nad sobą, kobieta zerwała chustkę i, schwyciwszy się rękoma za włosy, poczęła bić głową o ścianę, jęcząc:
— A pocóżem ja cię na ten świat wydała!... A pocóżeś ty się urodził?... Dziecko jak złoto... tyle chorób wytrzymał i patrzajcie się... utonął!... Dopiero co był w tej izbie... wszyscy go widzieli, i patrzajcie — utonął!... O miłosierny Boże, zacóżeś mnie tak ciężko skarał?... Żeby dziecko, jak szczenię, w gliniance zginęło, bez ratunku... bez żadnego ratunku!...
Osunęła się po ścianie na kolana i klęcząc, jęczała rozdzierającym głosem.
Z pół godziny bakałarz pracował nad otrzeźwieniem Staśka. Poruszał mu ręce, ugniatał piersi i słuchał, czy nie odezwie się serce. Ale chłopak nie dał znaku życia. Wtedy stary nauczyciel, widząc, że nic nie poradzi, nakrył zwłoki