Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

granatowych kożuchach. Jeden miał twarz starą i ogoloną, drugi był barczysty i brodaty.
Oni także spostrzegli go i starszy zapytał:
— To wasze grunta, gospodarzu, z tą górą?
Ślimak przypatrywał im się zdumiony.
— Co wy się tak wypytujecie o moją chudobę?... — odparł. — Przecie wam już tego lata powiedziałem, że grunt mój i góra moja.
— Więc kiedy twoje, to nam sprzedaj — odezwał się brodaty.
— Zaczekaj, Fryc — przerwał mu stary.
— Ojciec lubi dużo gadać! — ofuknął brodacz.
— Zaczekaj, Fryc — ciągnął stary. — Widzicie gospodarzu — zwrócił się do chłopa — my dziś kupiliśmy od waszego pana ten majątek...
— No, i poco to? — przerwał brodaty.
— Zaczekaj Fryc. Ale widzicie, gospodarzu, nam potrzebna jest wasza góra, bo chcemy postawić wiatrak...
— Herr Jesus!... — rzucił się brodaty. — Ojciec z niewyspania chyba rozum stracił!... Słuchaj — rzekł gniewnym tonem do chłopa — chcemy kupić twój grunt...
— Grunt? — powtórzył zdziwiony chłop, oglądając się za siebie. — Grunt?...
Chwilę wahał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć, wreszcie rzekł:
— A cóż wy, panowie, macie za prawo kupować mój grunt?
— Mamy pieniądze — odparł brodacz.
— Pieniądze?... Ja za pieniądze nie sprzedam. To przecie moja ziemia. Siedzieliśmy tu z dziada, pradziada, jeszcze za czasu pańszczyzny, i to się nazywała nasza zagroda. Później mój ojciec dostali ten grunt, z ukazu, na własność, i to jest opisane w komisji. Potem za las ja dostałem trzy morgi także na własność, i to także jest opisane w komisji. Rządowy