Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To wam Bóg zapłać, że nas tak uczciwie przyjmujecie — odparł Grochowski.
— A może wam tu jaka niewygoda, zaraz gadajcie.
— Ehej! w domu mi tak nie jest, i nietylko mnie, ale nawet krowie, co ją zaraz wasza kobieta wzięła w opiekę.
— Chwała Bogu, żeście kontenci.
— W dubelt jestem kontent, bo tu widzę i Magdzie u was lepiej niż na całym świecie.
— Magda! — zwrócił się Grochowski do dziewuchy — a upadnij do nóg gospodarzowi, bo rodzony ojciec nie byłby ci szczerszy od niego. A wy, kumie, nie skąpcie jej rzemienia, proszę was.
— Niezgorsza z niej dziewucha — odparł Ślimak.
Dziewczyna, wciąż szlochając, upadła do nóg najprzód stryjowi, potem gospodarzowi i — uciekła do sieni. Tam płacz jeszcze raz ścisnął ją za piersi, ale oczy już obeschły. Powoli uspokoiła się i, dla usprawiedliwienia swej ucieczki z izby, poczęła niby wołać na świnie, tonem przeciągłym i żałosnym:
— Mal... mal... malu! malu!... maluśki!...
Ale świnie już spały. Zamiast nich wynurzył się ze zmroku pies Burek, a później Jędrek i Stasiek. Jędrek chciał dziewczynę przewrócić, lecz dostawszy pięścią w oko, schwycił ją za rękę, Stasiek za drugą, i polecieli we czworo na gościniec. Byli tak splątani ze sobą, że w ciemności niktby nie odróżnił, które z nich pies, a które dziecko, tem bardziej, że wszyscy zaczęli wyć i szczekać na wyścigi z Burkiem. Wreszcie rozpłynęli się we mgle, wiszącej nad łąkami.
W izbie, usiadłszy naprzeciw komina, rozmawiali gospodarze.
— Cóż wam wypadło — pytał gościa Ślimak, — że się krowy pozbywacie?
— Widzicie, jest tak — odparł Grochowski, kładąc mu rękę na kolanie. — To krowa nie moja, ino Magdy, a ko-