Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trochę bojąc się, a trochę nie dowierzając temu, ażeby pani Wincentowa mogła okazać się niewdzięczną.
Niebawem wezwano biedaczkę, która, ku najwyższemu zdziwieniu pana Piotra, wyznała, że dom jego może opuścić.
— Co to znaczy, Zuziu? — krzyknął krewny. — Czy było ci u nas źle?...
— Owszem, dobrze... — odparła zmieszana — ale u pana Anzelma będę mieć pensją...
— No, jeżeli chodzi o stałą pensją — poprawił krewny — to mogę ci odtąd płacić sto pięćdziesiąt rubli rocznie.
— Bardzo dziękuję wujowi, ale... już umówiłam się z panem Anzelmem...
Ponieważ krewny nie odpowiedział nic, zatem pani Wincentowa pocichutku wysunęła się z pokoju. Wówczas pan Piotr wybuchnął:
— Ślicznie sąsiad postępujesz ze mną! — zawołał. — Godzi się to intrygować między familją?... Świetny los zrobi u sąsiada, że będzie guwernantką...
— Tutaj była guwernantką i klucznicą! — odparł popędliwie Anzelm.
— Co to: klucznicą?... była jak u siebie, panią w domu!... Umarłaby z głodu po śmierci męża, gdybyśmy jej nie przygarnęli... Zmarnowałaby rzeczy, gdybyśmy ich dobrze nie sprzedali!
— Cóż z tego, żeś pan sprzedał rzeczy, kiedy już nie ma pieniędzy.
Ostatnia uwaga najdotkliwiej zraniła pana Piotra, który, zapominając o prawidłach gościnności, wyszedł z pokoju, trzasnął drzwiami i zostawił sąsiada samego. Pana Anzelma wcale to nie obraziło; siadł w tej chwili na bryczkę i pojechał do domu, myśląc z rozkoszą, że pomógł prawdziwemu nieszczęściu.
Teraz dopiero, wprawdzie na bardzo krótko, zmienił się los wdowy i sieroty w domu krewnych. Pani Piotrowa ob-