Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ty swoją drogą wynoś się, bo tu sypiać nie wolno.
Chłopu ręce opadły. Żałośnie spojrzał na stróża i spytał:
— Gdzież ja pójdę, kiedy tak leje?
Trafność tej uwagi uderzyła stróża. Jużci prawda: gdzie on pójdzie, kiedy tak leje?
— Ha! — odparł — to i zostań, kiedy tak leje. Ino niech ci się w nocy nie zechce kraść. A jutro, zmykaj skoro świt, żeby cię gospodarz nie wypatrzył. Bo to bystry pan!
Michałko podziękował, poszedł do oficyn i poomacku wlazł do znajomej piwnicy.
Roztarł skostniałe z zimna ręce, wykręcił zmoczoną parciankę i legł na okruchach cegieł i na wiórach, które sobie dawniej zniósł w to miejsce.
Gorąco mu nie było, owszem — nawet trochę chłodno i mokro. Ale on od dziecka przywykł do nędzy, więc na obecne niewygody wcale nie zważał. Gorzej go nudziła myśl: co począć? Czy szukać roboty w Warszawie, czy wracać do domu? Jeżeli szukać roboty, to gdzie i jakiej? A jeżeli wracać do domu, to którędy i poco?
Głodu nie obawiał się. Miał przecie dwa ruble, a zresztą alboż głód dla niego nowina?...
— Ha! wola boska — szepnął.
Przestał kłopotać się jutrem i cieszył się dniem dzisiejszym. Na dworze deszcz lał ciurkiem. Jakby to źle było spać dziś w rowie, a jak porządnie jest tutaj!
I zasnął, zwyczajnie jak strudzony chłop, który, gdy mu się co przyśni, to mówi, że go nawiedzały dusze.
A jutro... Będzie, co Bóg da!
Zrana wypogodziło się, nawet błysnęło słońce. Michałko jeszcze raz podziękował stróżowi za nocleg i wyszedł. Był zupełnie rzeźki, choć mu się od wczorajszego deszczu lepiły włosy, a parcianka stężała jak skóra.
Chwilę postał przed bramą, namyślając się, gdzie iść: w lewo, czy wprawo? Na rogu zobaczył otwarty szynk, więc