Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzeczywiście, komu on miał zginąć!
— A więc jedź — mówił inżynier. — Tam, zaraz przy stacji, budują nowe domy. Będziesz nosił cegłę i nie umrzesz z głodu, byleś się nie rozpił. Potem może ci być lepiej. — Na wszelki wypadek masz rubla.
Chłop wziął rubla, uścisnął inżynierowi kolana i usiadł na swój wagon z piaskiem.
Wnet ruszyli.
W drodze zapytał brekowego:
— Daleko stąd, panie, do naszej stacji?
— Chyba ze czterdzieści mil. Czy ja wiem!
— A piechotą, panie, długoby szedł?...
— Może ze trzy tygodnie. Wreszcie nie wiem.
Niezmierny strach ogarnął chłopa. Poco on puścił się nieszczęśliwy tak daleko, że aż trzy tygodnie iść potrzeba do domu!...
W ich wsi opowiadano nieraz o parobku, co go wicher porwał i prędzej, niż przeżegnać się można, zaniósł i cisnął o dwie mile — już trupa. Czy z nim nie stało się to samo? Czy ta maszyna, ziejąca ogniem, której boją się starzy ludzie, nie jest gorsza od wichru?... A gdzie go ona wyrzuci!
Na tę myśl schwycił się krawędzi wagonu i zamknął oczy. Teraz uczuł, jak go niesie, jak strasznie huczy, jak go wiatr bije po twarzy i śmieje się: hu! hu! hu!... hi! hi! hi !...
Porwałaż go dopiero burza, porwała!... Tyle że nie od matki, ani od ojca, ani od własnej chaty, tylko z pola, sierotę.
Rozumiał, że jest z nim coś niedobrze, ale — cóż na to poradzić? Źle mu jest, gorzej mu pewnie będzie, lecz że już było źle, gorzej i najgorzej, więc otworzył oczy i puścił się wagonu. Taka wola boska. Od tego on przecie biedny chłop, żeby dźwigał nędzę na karku, a w sercu obawę i żal...
Lokomotywa przeraźliwie zagwizdała. Michałko spojrzał przed siebie i zobaczył zdaleka jakby las domów, zasnutych płachtą dymu.