Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic wprawdzie niebezpiecznego — mówił doktór — zawsze jednak kuracja musi być staranna.
— No, tak! — przerwał mu Adler. — Czy słyszałeś, Ferdynand, co powiedział doktór?... A jeżeliś słyszał, więc mnie i sobie głowy nie zawracaj... Johann! Wysłać depesze do Warszawy, niech zjadą się najlepsi doktorzy, ekstracugiem. Jeżeli potrzeba, posłać do Berlina i Wiednia, wreszcie do Paryża. Pan doktór niech da adresy najsławniejszych. Ja zapłacę... ja mam czem płacić!
— O! jak mi straszno! — jęknął Ferdynand, rzucając się na szezlongu.
Ojciec przypadł do niego.
— Uspokój się pan! — mówił lekarz.
— Papo! — krzyknął ranny. — Papo mój, ja już ciebie nie widzę...
Na ustach pokazała mu się krwawa piana. W oczach i na twarzy malowała się trwoga i rozpacz,
— Powietrza! — zawołał.
Zerwał się z szezlonga i, wystawiając ręce naprzód, jak ślepy, pobiegł do okna. Wtem ręce zwisły mu. Zwrócił się znowu, zatoczył do szezlonga i upadł nań, uderzając głową o ścianę.
Jeszcze raz zwrócił się do ojca, szeroko i z trudem roztworzył oczy, i dwie łzy zwisły mu na powiekach.
Adler, cały drżący, obezwładniony, usiadł przy nim i swojemi wielkiemi rękoma otarł mu łzy i pianę z ust.
— Ferdynandzie! Ferdynandzie! — szeptał — uspokój się. Będziesz żył; ja oddam cały majątek.
Wtem uczuł, że syn cięży mu w objęciach i upada.
— Doktorze! ocuć go, on mdleje!
— Panie Adler, wyjdź stąd! — rzekł doktór.
— Dlaczego mam wyjść? Ja nie mogę wyjść, kiedy syn potrzebuje mojej pomocy...
— Już nie potrzebuje — odparł cicho lekarz.