Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeni, nie pomyślałby o założeniu szkoły, bez której dzieci fabrycznych robotników dziczeją i uczą się próżniactwa.
Z tych powodów pastor postanowił z obrońcy stać się — oskarżycielem lekkomyślnego młokosa, co mu tem łatwiej mogło się udać, że znał go jako urwisa od niemowlęcia — i że miał okulary na nosie, bez których ciężko mu było czegokolwiek dowodzić.
Adler tymczasem oparł się szerokiemi plecami o poręcz ławki, splótł ręce na karku i, pochyliwszy w tył ogromną głowę, patrzył w sufit daszku.
Böhme odchrząknął, położył dłonie na kolanach i, patrząc na krawat swego przyjaciela, mówił:
— Jakkolwiek, miły Gotliebie, budujące jest twoje chrześcijańskie poddanie się nieszczęściu, z tem wszystkiem człowiek, dla osiągnięcia zupełnej doskonałości, na tym świecie możliwej (a jest ona, ach! bardzo niedoskonałą wobec Stwórcy), człowiek tedy nietylko musi być zrezygnowanym, ale i działającym. Pan nasz, Jezus Chrystus, nietylko poświęcił się na śmierć, ale jeszcze nauczał, poprawiał. Więc i my, sługi jego, winniśmy nietylko znosić cierpienia, ale jeszcze poprawiać błądzących...
Adler oparł ręce na kanapie i spuścił głowę na piersi.
— Syn twój cielesny, a mój duchowny, Ferdynand, pomimo wielu zalet serca i przyrodzonych zdolności, wcale nie pełni przykazania, które człowiekowi z raju wygnanemu zaleciło pracę.
— Johann! — krzyknął Adler.
Służący wbiegł na ganek.
— Tam maszyna idzie za prędko! Oni tak zawsze robią, jak mnie nie widzą. Kazać, żeby wolniej szła!
Służący znikł; pastor, niezrażony, mówił dalej:
— Syn twój nie pracuje, ale dane mu przez Stwórcę siły duchowe, fizyczne i pieniężne, trwoni marnie. Mówiłem ci