Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nogami, odziany w długi, popielaty surdut niemodnego kroju i takież spodnie. Na jednostajnie czerwonej twarzy jego uwydatniał się duży, okrągły nos i niemniejsze wargi, wywinięte jak u murzyna. Wąsów nie nosił, tylko rzadkie jasno-blond faworyty. Gdy zdjął kapelusz, aby obetrzeć pot z czoła, widać było wypukłe, jasno-niebieskie oczy bez brwi i krótko ostrzyżone włosy, koloru lnianego.
Miljoner szedł krokiem ciężkim, miarowym, chwiejąc się na potężnych nogach, jak kawalerzysta. Gdy nie obcierał spoconej twarzy, albo czerwonej szyi, zwieszone ręce z wielkiemi dłońmi i krótkiemi palcami odstawały mu od tułowia, tworząc dwa zgięte łuki, niby żebra przedpotopowego zwierzęcia. Szeroka pierś widocznie wznosiła się i opadała, dysząc jak kowalski miech. Zdaleka witał pastora flegmatycznemi ruchami głowy; otworzył przytem szeroko usta i grubym głosem wołał: „ha! ha! ha!“ — ale nie uśmiechnął się. Wogóle trudno nawet zgadnąć, jakby wyglądał uśmiech na tej mięsistej i apatycznej twarzy, na której wszechwładnie zdawały się panować surowość i bezmyślność.
Z tem wszystkiem ta grubo przez naturę wyciosana osoba nie była wstrętną, ale raczej dziwną. Nie budził on obawy, tylko uczucie, że mu się niepodobna oprzeć. Zdawało się, że w jego nieforemnych rękach żelazne sztaby powinnyby giąć się z takiem smutnem skrzypieniem, jak podłoga sal fabrycznych gięła się pod jego stopami. Na pierwszy rzut oka widać było, że do serca tego taranu o ludzkiej formie dopukać się niepodobna, ale że gdyby kto zranił mu serce, cała machina runęłaby jak gmach, któremu nagle zabrakło podstawy.
— No! jak się ty masz, Marcinie! — zawołał Adler z najniższego stopnia schodów, chwytając za rękę pastora, którą potrząsnął mocno i niezgrabnie. — Prawda! — dodał — ty ale byłeś wczoraj w Warszawie... Czy nie słyszałeś czego o moim chłopcu? Ten warjat tak rzadko pisuje, że chyba tylko bank wie, gdzie on się obraca!...