Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na bryczce oparł się Żydek i rzekł:
— Pani Szarakowa! a niech pani pamięta, że to ja powiedziałem... Ja tam jutro przyjdę do kuźni...
— Cóż to znowu za szachrajstwo? — oburzył się organista. — Przecież ja sam doskonale wiedziałem, że pan Łoski jeździ do sądu krytą biedką, zaprzężoną w gniadego konia...
— To poco się pan pytał, jeżeli pan sam wiedział?... — zawołał rozgniewany Żydek.
— Nie tłomaczę się przed takimi łachmytami! — odparł wyniośle organista, zabierając się do jazdy.
— Jedźmy już, jedźmy!... — błagała Szarakowa.
— Aj! waj! jaki wielki pan!... — krzyczał Żydek, chwytając lejce. — Panie organisto! ja panu coś powiem!... Możeby pan przychodził do mnie co niedziela grać na katarynce?...
Otaczająca wózek gromada wybuchnęła śmiechem.
Dumny organista zbladł, ugodzony w najdrażliwszy punkt swojej ambicji, a w oczach błysnęła mu chęć zemsty. Podniósł się z kozła i, wyprostowawszy swoją długą figurę, zawołał potężnym i uroczystym głosem:
— Lejbuś! ja ciebie chrzczę... In nomine Patris...
— Aj waj!... Dy lobuz! Dy świńskie uches! — zawołała gromada, rozbiegając się po rynku.
Organista w tej chwili zaciął konia, i bryczka umknęła wśród tumanów kurzawy, śmiechów i wymyślań gawiedzi.
Jechali dobrym kłusem z dziesięć minut. Co moment Szarakowa stawała i, chwiejąc się na podskakującym wózku, patrzyła na drogę.
— Panie organisto!..
— A czego?
— Daleko to?...
— Mała milka, zajedziemy wnet!
Konik był mocny i zwinny, ale już i na jego gładkiej sierści ukazywały się wielkie plamy potu.