Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

też reguły procentów pojedyńczej i złożonej, szło jako tako; ale zato z siedzeniem w sklepie, ale z towarzystwem młodzieży tego co on wieku, nasz Jakóbek żadną miarą pogodzić się nie mógł.
— Co tobie jest, ty Jakóbek? — pytał nieraz stryj Izydor.
— Co mnie ma być?... Nic mnie nie jest — stale odpowiadał synowiec.
— Jakóbek... Jakóbek! — mówił pewnego dnia „Władżo“ — ja tobie co powiem: ty mnie jestesz taki jakisz rozmelanchowany, że jabym czebie wziął do Tivoli, na kankana... Ty pójdziesz?
— Nie!
— Jego tak smutno z naukowoszczi — objaśniała „Zosza.“ — Spitaj go, Władżu, może on chce do uniwersytet?...
Jakóbek zamyślił się i po chwili odparł:
— Jabym... jabym chciał wrócić...
— Do Kocka?...
— Nie... Do Jerozolimy!
Słowa te, jak błyskawica, oświeciły słuchaczy.
Teraz dopiero przypomniano sobie, że Jakób bardzo często Warszawę nazywał Babilonem, siebie Danielem, a lokal swego stryja dworem Nabuchodonozora. Teraz przypomniano sobie, że tenże sam Jakóbek propagował między chłopcami sklepowymi ideę wyjazdu do Jerozolimy i wypędzenia z niej Turków, o istnieniu których dowiedział się dopiero w ostatnich czasach. Teraz także zrozumiano, dlaczego Jakób tak gorliwie bronił sławy pewnego kasjera, który, zabrawszy pieniądze, drapnął do Ameryki; wiedziano bowiem, że w umyśle młodego entuzjasty Palestyna, Ameryka i wszystkie inne części świata, nie wyłączając Paryża i Hiszpanji, tworzyły pewien rodzaj bigosu. Krótko mówiąc, teraz dopiero uznano w Jakóbie propagatora, może być, że nie praktycznej, lecz w każdym razie bardzo wzniosłej idei.
Sława przyjaciela naszego szybko poczęła wzrastać. Na-