Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, trochę pan łżesz — objaśnił Leśkiewicz.
Gość tak rzucił rękoma, że o mało nie upadł mu połyskujący kapelusz.
— Ehe!... — zawołał wzburzony — panom chodzą po głowach figle, a ja mam przykrości...
— No, daj już, daj, Śledziu, sześć rubli — wtrącił Łukaszewski. — Gromada, a nie zgubiłeś tam klucza do swojej kasy?...
— Zaraz!... zaraz!... — odparł Gromadzki tonem, w którym czuć było zgnębienie.
I stojąc pod oknem, jakby chodziło o mikroskopijne poszukiwania, szeroko otworzył sponiewieraną portmonetkę. Wydobył trzy ruble, potem rubla, znowu rubla i nareszcie zaczął z różnych skrytek wyciskać drobne, mrucząc:
— Sześćdziesiąt kopiejek, siedemdziesiąt kopiejek, siedemdziesiąt pięć kopiejek, jest cały rubel!... — zakończył głosem, w którym było więcej melancholji niż triumfu.
Zebrać wszystkie bankocetle w jedną wiązkę, wymienić drobne na rubla i doręczyć rządcy — była to czynność, której wykonania podjął się Łukaszewski. Spełnił ją szybko i dokładnie, chociaż bez zwykłej mu zamaszystości; może dlatego, że moralny nastrój kolegów był w tej chwili dziwnie uroczysty.
— No, zdaje się, że jesteś pan zadowolony — rzekł Kwieciński.
— Ach, panie! — westchnął rządca, z pośpiechem chowając pieniądze. — Kiedy po komorne idę do panów, to zupełnie jakbym miał ząb rwać... Moje uszanowanie... A o paszport tego chłopczyka będę prosił dziś...
I pędem wybiegł za drzwi, a potem ze schodów, aż zadudniło.
— Myślę — rzekł Leśkiewicz, wskazując głową na Walka — że ten młody uczony nieprędko będzie miał garnitur, nawet z Pociejowa.