Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaki nasz Walek? — zdziwił się Kwieciński, zwany także Niezapominajką.
Stróżka Barbara, osoba tęgiej budowy, z pięknie rozwiniętym biustem, rzuciła w kąt walizę, i wsunąwszy ręce pod fartuch, zabiegała Łukaszewskiemu z prawej strony.
— Cóżto? — rzekła, pochylając głowę i mrużąc oko. — Cóżto, może teraz on będzie usługiwał panom?...
— A wam djabli do tego!... — odparł zuchwale Łukaszewski.
— Djabli?... — powtórzyła baba, podnosząc głos. — To pan płaci za usługę rubla na miesiąc, trzynaście dni niema pana w domu, i jeszcze będzie pan lokajczuków naprowadzał?... A pan myśli, że panu taki fąfel wyczyści buty porządnie, zamiecie pokoje?...
— Milcz, Barbarjo!... — zawołał Łukaszewski.
— Dołóż węgli do samowara, niewolnico!... — dodał Kwieciński.
— Piękny lokajczuk!... — wtrącił Leśkiewicz. — Ależ on się ruszać nie może w swojej kapocie.
— Pocoś ty go, Łukaszu, przywiózł?... — dorzucił Gromadzki.
— A bodaj was do prosektorjum zanieśli! — krzyknął Łukaszewski, chwytając się dużemi rękoma za głowę.
Potem złapał za ramię Barbarę i rzekł:
— Baba... pyf! samowar, i gnaj do kuchni...
Baba spokorniała jak gołąbek i w jednej chwili znikła z samowarem w przedpokoju.
— Dobrze, ale co to jest?... — spytał nieustraszony Kwieciński, pukając nowoprzybyłego chłopca palcem w głowę.
— Walek, idź do kuchni... Zrzuć kapotę i zobacz, jak się nastawia porządny samowar... — rzekł Łukaszewski.
— Pocoś tu przywiózł tego świniopasa?... — odezwał się Leśkiewicz.
— Ażebyście w szkodę nie łazili — odparł Łukaszewski.