Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sady jestem przeciwny jałmużnom, które tylko demoralizują niższe klasy, i z zasady spełniam uchwały większości. Pozatem nie wiem nic, nie chcę słyszeć o niczem i panu radzę robić to samo. Zawsze brakowało nam karności i punktualności.
Energiczna ta argumentacja wywarła odpowiedni wpływ na panu Klemensie, który wyprostował się, jak żołnierz, stojący na warcie, i miarowym krokiem posunął się ku swemu domowi.
W ruderze tymczasem, nim goście zdążyli przestąpić próg sieni, odegrała się następująca scena:
— Ojcze — mówiła Konstancja — my już nie mamy nic w domu. Możeby tych panów poprosić?
— Kiedy nie śmiem — odparł Hoff.
— No, to ja ich poproszę! — rzekła kobieta z rezygnacją i posunęła się ku drzwiom. Lecz chwilowa odwaga opuściła ją.
— Nie mogę! — szepnęła — a tu Helunia chora...
— Ha! trudno... Wyjdę za nimi! — przerwał starzec i wyszedł.
Parę minut córka z biciem serca czekała na rezultat: wreszcie udała się za ojcem, który stał w sieni, oparty o futrynę, i patrzył na ulicę.
— No i cóż? — spytała.
— Jeden chce wracać...
— Wracać?...
— Tak. Teraz stoją i coś mówią.
— Coś mówią?
— Już odchodzą!
— Odchodzą!... — jęknęła córka.
Nędzarze spojrzeli po sobie i wrócili do mieszkania zamyśleni. Hoff począł oglądać tokarnią, a Konstancja maszynę do szycia. Nastała cisza, wśród której słychać było niespo-