Strona:PL Bolesław Prus - Opowiadania wieczorne.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

....... wszystkim się zdawało,
Że to Wojski grał jeszcze, a to echo grało.

— Ośmielam się zaoponować... — zaczął pan Piotr.
— Prosimy, prosimy!... pana Piołunowicza na prezesa! — odezwały się głosy.
— A zatem — pochwycił pan Damazy — prosimy szanownego gospodarza, aby zajął prezydjalne krzesło.
Szanowny gospodarz bliskim był apopleksji; oprzytomniawszy jednak, rzekł nieśmiało:
— A czy nie mógłbym... chodząc?...
— Dlaczegóżby nie? — odezwał się rejent — szanujemy pańskie przyzwyczajenia.
— Ośmielam się zwrócić uwagę, że nie widzę dzwonka — dorzucił pan Piotr.
— Dzwonek!... gdzie dzwonek? — zawołał gospodarz. — Wandziuniu! Wandeczko!... gdzie dzwonek, serce?
Dziewczynka stanęła w ogniach.
— Cóżto? zepsuty? zgubiony?... mów zaraz!
— Proszę dziadzi... dałam go tej chorej pani na górę... co to obiady...
— Kara boska! — irytował się dziadek.
— Można tymczasem uderzać łyżeczką w filiżankę! — zaproponował rejent i zażegnał burzę.
Posiedzenie zostało otwarte.
— Czyby szanowny prezes nie zechciał panu Wolskiemu przedstawić w kilku wyrazach ostatecznych wyników naszych obrad? — spytał Damazy.
— Hum!... o ile pamiętam, mówiliśmy coś o potrzebie gimnastyki?...
— Ośmielam się zrobić uwagę, że na ostatniem posiedzeniu mówiliśmy o budowie tanich mieszkań dla ubogich — przerwał pan Piotr.
Piołunowicz zsiniał.
— I o ubezpieczeniach na życie — dodał pan Damazy.