Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

księdza dziekana, ażeby pod jego kierunkiem odbywać ćwiczenia duchowne razem z jakimś swoim kolegą...
— Podolak i ćwiczenia duchowne!... Chyba z panną Klęską? — roześmiała się prezesowa. — Założyłabym się, że ten człowiek nigdy nie będzie księdzem...
— I to jest możliwe — odparł sędzia. — W każdym razie intryguje mnie jego nagły wyjazd.
— Zosia wspomniała mi, że wczoraj jakby przemówili się z mecenasem Byvatakym?
— Wątpię — rzekł sędzia. — Raczej gotów byłbym przypuścić, że ta... ta intrygantka Komorowska zawiązała jakieś stosunki między Podolakiem a tym... tym łotrem...
— Nieznanym?...
Turzyński nie odpowiedział, tylko plamy na twarzy poczerwieniały mocniej. Uderzył laską w podłogę i rzucił się na fotelu. Nagle spojrzał w kierunku okna.
— Zajeżdżają?
— A no tak! — odpowiedziała pani Dorohuska.
— Niesłychana historja! — syknął Turzyński.
— Mój drogi, trzeba być wyrozumiałym dla drobnych dziwactw. Jeżeli on koniecznie musi się wykąpać przed każdą podróżą...
— Niewątpliwie, że takbym to traktował — mówił sędzia — gdybym ja miał jego majątek, a on mój... gdybym ja jemu pożyczał pieniądze, a nie on mnie. Wtedy mógłbym i nawet miałbym obowiązek być uprzejmym do ostatnich granic. Ale dziś, on jest moim do-bro-czyń-cą... więc... nie powinien narażać mnie na kilkugodzinne czekanie.
— Powiedzmy: godzinne — wtrąciła pani Dorohuska.
— A chociażby? — otrząsnął się Turzyński. — Od godziny jestem już wybrany do drogi.
— Nawet kapelusz masz na głowie.
— Dwa razy musiałem odwoływać konie, a on tymczasem każe sobie robić kąpiel, o której ani wspomniał wczoraj wie-