Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzamian za jej piękność, dobroć, pogodę i tyle innych zalet?... Nie dałbym ani majątku, ani stanowiska, ani nazwiska...
— Przepraszam!... A czemże Płótnicki ma być lepszy od Łoskiego?
— On lekarz, a ja belfer. On ma znaczne dochody i już zapewne coś odłożył na czarną godzinę, ja w kasie oszczędności mam około dwustu rubli. Jego położenie materjalne poprawiać się będzie z roku na rok, a mnie co czeka? Liczę tylko na wczesną śmierć, bo gdybym dożył starości, uważałbym się za szczęśliwego, gdyby mnie wzięto do przytułku dla dziadów... Zrozumiejże, mój kochany, że jestem tylko belfrem... belfrem w dodatku polskim, od którego wiele się wymaga, niedużo płaci i nie daje mu się emerytury. Belfer!... Nie jesteśmy przecie Chińczykami, ani Żydami, bo tylko te dwa narody szanują nauczycieli.
Zamyślił się i po chwili dodał:
— Płótnicki zdrów, piękny, silny, a ja — nawet zdrowia nie mam. Tacy nie powinni, nie mają prawa żenić się... Wreszcie która kobieta wyszłaby za mnie? Chyba warjatka!...
Józef chciał protestować, ale Łoski przerwał mu:
— Zapewne idziesz na spacer?... Ja trochę się zdrzemnę: źle spałem dziś.
I poszedł do oficyny na górę, zostawiając oszołomionego chłopca. Szczęściem ukazał się Staś i Andrzej Turzyńscy i zabrali Trawińskiego na konny spacer. Gdy zaś wieczór zapadł, a sędzia, hrabia, pani Dorohuska i mecenas nie przerwali swoich tajemniczych narad, panienki po herbacie zaproponowały kawalerom tańce. Bawiono się parę godzin, w towarzystwie panny Sobolewskiej i Płótnickiego, który asystował jej w sposób bardzo urzędowy. Każda i każdy z tańczących zasiadał pokolei do fortepianu i grał, jak umiał: chłopcy źle, panny dobrze, a wszyscy wesoło.
Około dziesiątej wieczór Józef opuścił salon zachwycony i rozmarzony. Zosia powtórnie zaprosiła go na spacer do Tu-