Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XVI.


— No, już idźmy, bo dzwonią na obiad! — rzekł Łoski do Józefa, poprawiając grzebieniem włosy i zapinając surdut, którego jedną z dziurek przyozdobił ponsowym goździkiem. — Nie można spóźniać się...
— Chciałbym, ażeby to już był ostatni obiad! — odmruknął Józef z niechęcią.
— Dlaczego?... Wreszcie jeszcze nie skończyłeś interesu, który może dopiero dziś rozstrzygnie się, gdy przyjechał mecenas Byvataky.
— Myślałem, że się tu przyzwyczaję — mówił Józef — a tymczasem jest mi coraz bardziej obco.
— Dlaczego?... Nie kapryś. Denerwujesz się czemś bez potrzeby. Co godzinę masz inny humor. Co ci tu złego?
— Mówię panu, że obco mi — odparł Józef. — Dziwny ten świat wielkich panów! Bawią się, nudzą, jedzą, gadają o długach albo o pieniądzach i nic, ale to nic nie robią. Jestem przerażony ich jeneralnem próżniactwem.
— Mylisz się, mój kochany — rzekł Łoski, tonem upominającym. — Przecie panienki codzień uczą się, Staś i Andrzej to samo... No, a sędzia i pani Dorohuska już swoje odrobili...
— A pan hrabia Kajetanowicz jeszcze robi... pończochę!
— Otóż właśnie, że podobno przestał ją robić. Zawstydziły go nasze panienki: Zosia i Paulinka.
Tak rozmawiając, wyszli z pokoju w oficynie i przez dziedziniec podążali do pałacu.
— Jeżeli cię drażni hrabia, choć nie wiem dlaczego — mó-