Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widać piękne czoło Józefa, rozumne oczy i wydatna broda zrobiły wrażenie na lekarzu.
— Na medycynę? — powtórzył. — W takim razie jesteśmy koledzy. Czy mogę jednak zapytać: jakie pobudki skłaniają szanownego kolegę do wybrania fachu, który nie należy ani do łatwych, ani do przyjemnych?
— Ojciec mój był lekarzem...
— Ach, tak?... Jeden więcej powód, ażeby nie wybierać medycyny. Niezabawna to gałąź wiedzy! — mówił doktór, zbliżając się do rzeki.
— Trochę liznąłem jej — mówił z uśmiechem Józef. — Czytam anatomję, fizjologję...
— Proszę?... Jeżeli kolega zechce, to pogadamy kiedy o tych rzeczach. A o prosektorjum wiemy coś?...
— Byłem w tym roku parę razy w prosektorjum.
— No i zemdliło, prawda?
— Zapachy nie są tam ładne — mówił Józef — i widoki też. Za drugą bytnością zobaczyłem na stole prosekcyjnym okropnie pocięte zwłoki ludzkie, wszystko pooddzielane: nogi, ręce, tułów, głowa!... W pierwszej chwili struchlałem, alem pokonał się i brałem do rąk pokolei każdą część ciała. Nawet dotknąłem serca w otwartej klatce piersiowej. Najgorzej jednak było z głową. Jej niedomknięte oczy patrzyły na mnie... brrr!...
— Zuch kolega!... O!... ależ to czółno jest pełne wody?
— Musi być gdzieś szufelka, to nią wodę wyleję — rzekł Józef, zaglądając pod ławkę.
— W każdym razie dno pozostanie zabłocone, siedzenia mokre, a i na łące, za rzeką, zdaje się, też nie brak wody. Popłyniemy innym razem, jeżeli kolega zechce; teraz może powłóczymy się po parku?
Weszli znowu na pagórek nadrzeczny i skręcili w ustronną aleję.