Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokażę panu mego chrześniaczka — rzekła Zosia. — Bardzo ładne dzieciątko!
Na drążku, opartym na dwu innych drążkach, wisiała siatka, niby hamak, a w niej małe, różowe dzieciątko, które w tej chwili przypatrywało się szklanemu korkowi i złamanej trąbce z blachy. Gdy Zosia pochyliła się nad niem, zwróciło ku niej śliczne, modre oczy i zaczęło się śmiać.
— Poznał jaśnie panienkę! — zawołała uradowana matka.
Zosia zostawiła im parę kawałków cukru i skierowała się w stronę pałacu.
— Dziecko to dziwne robi wrażenie na mnie — mówiła. — Nietylko dlatego, że jest moim chrześniakiem, ale i ze względu na przepowiednię.
— Nawet przepowiednię? — wtrącił Józef, uśmiechając się.
— To było tak — ciągnęła Zosia. — Przed paroma tygodniami przyszliśmy tu z panem Łoskim, który, popatrzywszy małemu w oczy i obejrzawszy główkę, powiedział jakby natchniony: — To dziecko może mieć wielką przyszłość! Może kiedyś wyrośnie z niego Mickiewicz, może jaki szczęśliwy wojownik... — Słowa jego tak mnie przejęły, że prawie jestem pewna niezwykłego losu dla tej dzieciny.
— Pozwoli pani, ażebym ja dołączył inną wróżbę. Jeżeli dziecko to zostanie nadzwyczajnością, to ja będę dobrym lekarzem, a nadewszystko szczęśliwym człowiekiem, ale... według mego pomyślenia. Życzy mi pani tego? — zapytał, głęboko patrząc jej w oczy.
— Życzę wszystkiego, czego pan dla siebie pragnie. A teraz dowidzenia, bo już idzie po mnie panna służąca. Jacy oni nudni!...
Podała Józefowi rękę i szybko pobiegła w stronę pałacu. Chłopak został sam, odurzony.
Po odejściu Zosi, Trawiński doznał dziwnych uczuć. Przedewszystkiem zbudziła się w nim obawa, ażeby go kto nie zo-