Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to?... Dokąd? — zawołał przebudzony Łoski, siadając na łóżku.
— Idę przejść się.
— A dobrze, idź, idź. Będziesz miał lepszy apetyt na śniadanie. Tylko nie zabłądź.
Józef wyszedł, ale, zamiast do parku, na dziedziniec i niby obojętnie zaczął oglądać okna, w duchu zapytując, czy nie zobaczy Zosi. Koniecznie zdawało mu się, że on ma coś ważnego powiedzieć, czy też usłyszeć od Zosi. Tymczasem nie zobaczył jej, ale spotkał panią Komorowską, która poprosiła go, ażeby podprowadził ją do alei.
— Przed kwadransem pani Dorohuska pojechała do kościoła na ranną mszę i gwałtem zabrała kleryka. „Ma być księdzem — mówiła — więc niech modli się jak najczęściej i rano wstaje.“
— Czy nam wszystkim będzie rozkazywała pani Dorohuska? — zapytał nieco podrażniony Józef.
— Gościom nie, a szczególniej panu, który jesteś niezależny. Ale Podolak ma stypendjum Turzyńskich, więc poniekąd zależy od rodziny.
Józef szedł milcząc i myślał, że może akurat w tej chwili Zosia spaceruje po parku.
— O, pani Dorohuska to nietylko prezesowa, to cały prezes!... Już wczoraj wieczór miała naradę z Himmelblauami, a dziś kazała przyjechać do siebie plenipotentowi i rządcom. Mam przeczucie — ciągnęła Komorowska — że spłaci przynajmniej część długów naszego dziedzica, a może i wszystkie. Ale głos wewnętrzny mówi mi, że ona szczęścia nie przyniesie ani staremu, ani młodym, choćby oddała im cały majątek. Przecież to ona głównie namawia Zygmunta do procesu z Nieznanym. Pan wie, kto jest Nieznany?
Józef pożegnał Komorowską u furtki ogrodu i wrócił w stronę pałacu, zastanawiając się nad pytaniem: czego mu brak, dlaczego jest mu przykro?... I kiedy szedł ze spuszczoną