Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do czasu przeplatał błazeńskiemi grymasami pod adresem pani Dorohuskiej. Obok niego dreptał Byvataky, niosąc ozdobny koszyk, a w nim małpkę nie większą od szczura. Młody człowiek wciąż zabiegał drogę dumnej pani, jakby chcąc okazać, że jest gotów do wszelkich poświęceń. Wówczas, w lesie, Józef uczuł sympatję do Byvatakyego, który dziś wydał mu się niesmacznym. Może dlatego, że kręcił się zbyt blisko Zosi.
Kiedy obie panie weszły na pierwszą kondygnację schodów, Zosia odwróciła głowę i uśmiechnęła się do Łoskiego, a Józef o kilka kroków od siebie usłyszał głos syczący:
— Jak ty wyglądasz, łajdaku?
To szeptał pan Turzyński i machnął trzciną, jakby chciał uderzyć jednego ze służących, który, z nieumytą twarzą i potarganemi włosami, w granatowej liberji, wyglądał na karykaturę lokaja.
Zobaczywszy to, Józef doznał niemiłego uczucia, które wnet zgasło pod wpływem przywitań:
— Dzieńdobry!... Dzieńdobry!... Jak się pan ma?...
To panny witały go: Krystyna z radością, Róża nieśmiało, panna Klęska z triumfem. Energicznie ścisnęła go za rękę i głęboko spojrzała w oczy. Aż mu się gorąco zrobiło.
„Oto musi być kokietka!“ — pomyślał.
W tej chwili trącił go w łokieć Pomorski i uśmiechając się, szepnął:
— Idę do naczalstwa z raportem!
I zniknął we drzwiach na prawo.
— Witam pana i przypominam się. Jestem Podolak.
Z temi słowy zbliżył się do Józefa kleryk i mocno uścisnął mu rękę. Jednocześnie kleryk podniósł oczy wgórę i — drgnęły mu usta. Ze szczytu schodów uśmiechała się do niego panna Klęska i figlarnie pogroziła palcem. W tej chwili przybiegł do niej Byvataky, coś powiedział i z niechęcią spojrzał na Podolaka.