Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skądże znowu takie nieszczęścia? — wtrącił Łoski.
— Każdego, kto służy krajowi, może spotkać nieszczęście — mówił Józef — i to, szczerze panu powiem, zawsze krępowało mi bieg myśli, zabijało każdy śmielszy projekt.
Był tak pochłonięty swemi medytacjami, że omal nie wpadł na sosnę. To go oprzytomniło.
— Przepraszam cię, Józiu — odezwał się Łoski — ale w tej chwili mówisz nie jak mój uczeń i nie jak syn przezacnej matki. Pomijam kwestję, czy miałbyś prawo, nawet odziedziczywszy owe piętnaście tysięcy, czy miałbyś prawo narażać się, Bóg wie z jakiego powodu, na śmierć, więzienie i tak dalej. Muszę ci jednak zwrócić uwagę na dwa punkty. Pierwszy, że proces o ów nieszczęsny spadek może się ciągnąć całe lata...
— A gdyby pan Nieznany chciał nam dobrowolnie wypłacić?
— Otóż to! I właśnie w tym punkcie nie poznaję Józefa Trawińskiego. Więc ty, bez gruntownego namysłu, przyjąłbyś pieniądze od jakiegoś pana, który, jak dzisiaj, jest podejrzewany o wyłudzenie zapisu od półobłąkańca, a może nawet o... sfałszowanie testamentu? Bo te właśnie zarzuty stawia mu Byvataky.
— Czy być może? — zawołał przerażony Józef.
— Ja tego nie twierdzę, ja nic nie wiem — mówił Łoski. — Może pan Nieznany jest najlegalniejszym spadkobiercą nieboszczyka Władysława; tymczasem jednak zanosi się na skandaliczny proces i nie wiem, szczerze ci powiem, czy matka twoja zgodziłaby się, bez poważnych racyj, stanąć przeciw Turzyńskim i popierać człowieka, którego dziś cały świat uważa za uzurpatora.
Młody chłopak tak prędko ochłonął z uniesienia, że aż pobladł.
— Może pan ma słuszność — rzekł.
W głębi lasu rozległ się z początku niewyraźny, potem co-