Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widać było twarz pargaminowej barwy, małe wąsiki i przymrużone oczy poza binoklami w złotej oprawie. Wyglądał na dojrzałego młodzieńca.
Trawiński bladł i rumienił się. Nagle zawołał:
— Ależ to pan Łoski! — I pędem pobiegł naprzeciw idącego.
— Ty, Józiu?... Jużeś tutaj?... Wprawdzie spodziewałem się... — mówił pan w binoklach.
Młody chłopak rzucił mu się na szyję i całując go po wiele razy, wykrzykiwał:
— Ależ to cud!... Teraz już wiem, dlaczego błądziłem w lesie. Ażeby pana spotkać!... Ach, kochany panie Feliksie, jakież to szczęście, że pana znalazłem!...
— Błądziłeś i nie zgubiłeś się? — rzekł Łoski. — Ja, gdybym zabłądził w lesie, z pewnością nie potrafiłbym wyplątać się sam. Cóż tu robisz?... Skądeś się wziął?...
— Jestem na kondycji u wuja Wodnickiego. Ale pan co tu robi?...
— Skończyłem w tym roku, jak wiesz, wydział filologiczny i w dalszym ciągu belfruję u Turzyńskich. Nic lepszego nie mam do roboty, tylko belferkę. Nie byłem u was od Bożego Narodzenia, ponieważ odrabiałem egzaminy moje i Stasia... Jakże mama?...
— Zdrowa, ale niech mi pan jej nie przypomina. Praży się w Warszawie, gdy ja hulam na wsi.
— Ale chodźmy do towarzystwa, bo już bardzo nam się przypatrują — rzekł Łoski. — Co prawda, to przypuszczałem, że znajdziecie się tutaj, nietylko ty, ale i twoja matka.
— Więc panowie znają się? — wtrącił Byvataky.
— Czy się znamy! — odparł, śmiejąc się, Trawiński. — Przecież to mój najukochańszy nauczyciel...
— Mnie już nie wypada powiedzieć, żeś był moim najlepszym uczniem. W istocie nie miałem lepszego! — mówił zawsze uroczysty Łoski.